poniedziałek, 23 stycznia 2012

Znaleziska - targowiska

No i ponownie wybrałam się piechotą, tym razem dotrzeć chciałam do Xintiandi – miejsca do tej pory wizytowanego tylko wieczorem, po ciemku. Według mapy należało z Nanjing Lu pójść na południe Xizang South Road i za skrzyżowaniem z Renmin Rd. odbić na zachód. Po drodze trzeba było wdrapać się na wiadukt nad skrzyżowaniem, ale widok wynagrodził wysiłek. Z góry dopiero można było ocenić jak duży jest ruch w tej części miasta. I jak szerokie są ulice.


    Fot.1.  Xizang Road.

Jakie było moje zaskoczenie gdy w pewnym momencie zobaczyłam nową bramę w starym stylu! Na mapie nie ma wzmianki o czymś takim, przynajmniej na mojej.


    Fot. 2.

A za bramą niespodzianka – targowisko „starociami”. Takie miejsca lubię, chociaż wiem, że większość „eksponatów” to fejki (podróbki), ale lubię się pogapić na różności, szczególnie błyszczące. Może w poprzednim wcieleniu byłam sroką? Targowisko zajmuje kilka uliczek, ludzi niewiele jak na warunki chińskie, sprzedawcy jak zwykle dość natarczywi, no i czasem ceny z kosmosu, takie specjalne dla białasów. Oczywiście skusiłam się na to i owo ale tyle tam tego….

     Fot. 3.


    Fot. 4.


     Fot.5.


   Fot.6. Moje ulubione zegarki


    Fot.7.


    Fot. 8.


    Fot.9. Tego pana nie trzeba chyba przedstawiać?



    Fot.10. O mały włos nie kupiłabym tych podpórek do książek, ale były za ciężkie, nie na transport samolotem ...



    Fot.11. A z tym się zgapiłam - czajniczki cudne i miałam kupić jakiś na końcu, żeby nie targać, ale zwyczajnie zgubiłam drogę do nich...




    Fot.12. Terakotowa Armia  - świeża dostawa

Takie miejsce z pozornie zatrzymanym czasem. I jak zwykle w Shanghaju przekładaniec – nad daszkami straganów widać nowoczesne miasto. 


    Fot.13.

Obawiam się jednak, że niedługo to miejsce przetrwa. Ulice obok już są wyburzane i nie sądzę żeby pozwolono na taki „bałagan” między nowoczesnymi budynkami, jakie tam zapewne wyrosną. A swojsko tam – życie toczy się prawie na ulicy, o ile pogoda dopisuje. Co prawda standard mieszkań pewnie pozostawia wiele do życzenia, sądząc po elewacjach. Jednak dla mnie takie miejsca są o wiele ciekawsze niż nowoczesne wieżowce. Przynajmniej widać ludzi i to jak żyją na co dzień, a to jest nieodłącznym elementem ich kultury.

    Fot. 14.

Oczywiście za bardzo wessało mnie to targowisko i nie doszłam do pierwotnego celu wycieczki. Postanowiłam wracać i szczęśliwie zmieniłam stronę ulicy w drodze powrotnej. Poprzednio szłam po zachodniej stronie natykając się na targowisko starociami, teraz idąc po stronie wschodniej zastałam taki obrazek:

     Fot.15.

Skąd nagle pojawił się facet z klatką z ptakiem w ręku? I znowu niespodzianka! Wąskie przejście prowadziło do targowiska „żywym towarem”. Spokojnie, nie mam na myśli ludzi. Na naprawdę niewielkiej przestrzeni upchali się handlarze ptaszków i świerszczy. 

                     Fot.16.


    Fot.17.


     Fot.18.

    Fot.19.

I o ile ptaki mnie nie zaskoczyły, to w życiu nie widziałam takich wielkich świerszczy! Żywe kilkunastocentymetrowe potwory! 

    Fot. 20.

    Fot.21.

Były i „normalnej” wielkości. 




    Fot.22.

Po co komu takie zwierzątko domowe? Ani pogłaskać, ani pogadać, ani oko nacieszyć urodą (jak rybkami w akwarium :)) i hałas robią niemożebny. Ano słyszałam o wyścigach czy zawodach świerszczy. Ale nigdy nie widziałam takich rozgrywek, więc nie wiem jak to wygląda i czy w ogóle. Podobno to nie za bardzo legalne. I zdecydowanie wolę oglądać takie obrazki:


    Fot.23.

lub takie:

     Fot. 24.

A do Xintiandi za dnia wybiorę się innym razem.

piątek, 18 listopada 2011

Skok w bok


Skok w bok od Nanjing Lu może wywołać lekki szok. Miałam zamiar dotrzeć do ogrodu Yuyuan, a ponieważ nie miałam ochoty, a w tedy jeszcze umiejętności (był to sierpień 2009 r., pierwszy raz w Szanghaju), próbować dogadać się z taksówkarzem, poszłam według mapy piechotą. Próba wyjaśnienia celu podróży taksówkarzowi mogła się skończyć wysiadką w innym miejscu, albo w najlepszym razie „yyeee…” okraszonym miną zdziwionego kierowcy. Na początku mojego pobytu w Chinach wolałam sama dotrzeć jakoś do celu, a ewentualnie wracać Taxi, bo zaopatrzona w karnet wizytowy hotelu, miałam pewność ze wrócę do domu. Więc poszłam i zaledwie 100 - 200 metrów od tętniącej życiem wielkomiejskim ulicy natknęłam się na takie obrazki:


 Fot. 1. Na południe od Nanjing Lu w kierunku Yan’an East Rd.



 Fot. 2. Na południe od Nanjing Lu w kierunku Yan’an East Rd.

Jak na moje inżynierskie wyczucie niezłe zamieszanie w polu magnetycznym musi być w pobliżu tego słupa. A to nie wyjątek! No i te bambusowe rusztowania. Jak na prowincji. 



 Fot. 3. . Na południe od Nanjing Lu w kierunku Yan’an East Rd.


Fot. 4. . Na południe od Nanjing Lu w kierunku Yan’an East Rd.


Prowincjonalnie wyglądała też cała okolica, pomimo wychylających się zza dachów drapaczy chmur. A na dokładkę cały dzień padało, lżej lub mocniej, ale światła nie było, tylko szarość. Przy jakiś 28 stopniach C. Więc raczej smutne wrażenie ogólne, ale rozglądałam się z ciekawością. Teraz pewnie bym więcej napstrykała zdjęć z tamtej okolicy, ale wtedy jeszcze zbytnio się krępowałam włazić w zaułki i prywatność mieszkańców (zresztą do tej pory mi to nie przeszło). Po lekkim kluczeniu przez przebudowę ulicy Renmin Lu, dotarłam do „Starego Miasta” ciągnącego się przy ulicy Lishui.

 
Fot. 5. 

Fot. 6

Fot.7.


Fot.8.
 
Fot. 9.


Fot.10.

 
Fot.11.

Jak widać na fotografiach 5-11, kolorowo i stylowo. Pytanie tylko czy rzeczywiście są to stare obiekty, czy nowe, zrobione na stare, żeby przyciągnąć turystów. Jest to miejsce, gdzie można obkupić się w pamiątki, jedwabie i nefryty. I potargować się można i trzeba. Ceny przystępne, co skwapliwie wykorzystałam  :)). I znowu zakupy! Ale jak nie kupić szlafroczka dla taty, serwetek z jedwabiu, apaszek… ? A ogród Yuyuan? A ogród obok. Wchodzi się przez świątynię Buddy, a potem kręci się jak wąż alejkami po niewielkiej w sumie przestrzeni, ale z wieloma ciekawostkami. Szkoda tylko że pogoda nie dopisała…


 
Fot.12.


Fot.13.

 
Fot.14.

        Fot. 15.

    Fot.16.

    Fot.17.

    Fot.18.

    Fot.19.

    Fot.20.

    Fot. 21.

    Fot. 22.

    Fot.23.

    Fot. 24.

    Fot.25.

    Fot.26.

    Fot. 27.

    Pięknie tam. Ogród ten odbiega od naszych, polskich wyobrażeń o ogrodach. Nie ma tu przestrzeni, szerokich alejek, za to są czerwone karasie, pawilony, sztuczne skały i niezliczona ilość dzieł ręki ludzkiej, nie przyrody. I gdyby nie tłumy przeciskające się wąskimi przejściami, byłoby to miejsce sprzyjające odpoczynkowi. I pewnie było, bo należało do bogacza z otoczenia cesarza (któremu w wizerunkach smoka przysługiwały trzy pazury w łapie - fot. 23), i jeśli już gawiedź tu chodziła to tylko w charakterze służby. Ale tłum stwarza też pewne okazje. Taką było dla mnie podsłuchiwanie opowiadania o tym miejscu przewodniczki w języku … rosyjskim. I o dziwo, pani, Rosjanka mieszkająca od kilku lat w Szanghaju, kierowała się do młodych Chinek, studentek. A skąd wiem? A stąd, że zagaiłam pogaduszki, kalecząc niemiłosiernie język rosyjski, bo słówka dawno wyparowały z głowy (rosyjski akcent nie sprawiał mi nigdy większych kłopotów – rodzice moi z Wileńszczyzny pochodzą). W efekcie chwila odpoczynku w zwiedzaniu i ten oto portret mój:


Fot. 25.

Pod pachą mam nowo nabytą torbę pseudo jedwabną. Musiałam ją kupić, bo nie miałam jak nosić zakupów ze „Starego miasta” :)). Złażona, z łupami, do hotelu wróciłam taksówką. Nie żebym była taka rozrzutna, ale Taxi kosztuje prawie tyle co u nas transport miejski. A przy braku wiedzy o lokalnym transporcie, mając zapisany dużymi, chińskimi literami cel jazdy, niewielkim ryzykiem i wydatkiem jest taki sposób przemieszczania się w Chinach.